Coś na ząb w Szwajcarii- Nie czytać na głodzie!

” W Szwajcarii człowiek nigdy nie wie, na czym stoi. W jednej chwili wszystko jest włoskie, a po paru kilometrach dokoła słychać wyłącznie niemiecki, francuski albo retoromański. Wzdłuż nieregularnej linii dzielącej Szwajcarię na wschodnią i centralną wioski należące do różnych grup językowych często ze sobą sąsiadują – St.Blaise i Erlach, Les Diablerets i Gsteig, Delemont i Laufer…Miasto Brig należało do niemieckiego obszaru językowego. Przestudiowałem menu w kilku restauracjach, żałując, że nie wiem, jak jest po niemiecku wątróbka, nóżki wieprzowe i gotowana gałka oczna. Wreszcie trafiłem na lokal, który nazywał się Restaurant de la Place. Co za przyjemna niespodzianka, pomyślałem i wszedłem do środka przekonany, że tutaj przynajmniej z grubsza będę wiedział co zamawiam. Francuska nazwa okazała się jednak bezdusznym żartem i jadłospis również był po niemiecku.
W żadnym innym języku nazwy potraw nie brzmią tak zniechęcająco. Kiedy ktoś chce napić się kawy z bitą śmietaną, w wielu krajach niemieckojęzycznych zamawia ją „mit Schlag”. Czy to brzmi jak pyszny, rozpływający się w ustach poprawiacz nastroju czy też jak poranny produkt wykrztuśny palaczy papierosów? Menu w Restaurant de la Place zawierało mnóstwo pozycji, które kojarzyły się z odgłosami świni w rui: Knoblauchbrot, Schweinskotelett ihrer Wahl czy Portion Schlagobers (deser)…” Bill Bryson

Spokojnie moi drodzy…Aż tak źle w Szwajcarii jeśli chodzi o jedzenie nie jest, a nawet powiem więcej, jest dużo, dużo lepiej niż opisuje to mój ulubiony autor- podróżnik… Dzisiaj biorę na warsztat to, co podczas podróży lubię testować najbardziej a mianowicie spożywczo-kulinarną spuściznę kraju, do którego się udaję…Z czego Szwajcaria słynie???
Czekolada! – Dobrze. Ser! – Dokładnie….Potem, długo, długo nic nie przychodzi do głowy i raczej mamy mgliste pojęcie o pozostałych Szwajcarskich specjałach… A tu okazuje się, że jest ich kilka…I o tym głównie dzisiejszy wpis będzie traktował…O tych sławnych na cały świat potrawach i produktach ale również o ich mniejszych kuzynach choć niewątpliwie wartych również wspomnienia i poznania…
Jestem serożercą… A im bardziej wyrazisty (patrz: cuchnący wg Chrisa) zapach i smak tym lepiej …W kraju gdzie produkuje się ok. 450 gatunków sera każdy znajdzie coś dla siebie. Kilka najbardziej charakternych, z którymi was zapoznam, udało mi się nawet przemycić do domu…I w tym miejscu musze udzielić przestrogi… Jeśli kiedykolwiek uda wam się kupić ser Vacherin Mont d’Or to pod żadnym pozorem nie trzymajcie go w lodówce w domu (ostatecznie u sąsiada) no chyba, że chcecie żeby pozostali domownicy wystawili ją razem z wami na ogród / balkon* (* niepotrzebne skreślić)…

Vacherin Mont d’Or to ser chroniony od 1981 r. certyfikatem AOC Appellation d’origine contrôlée ( ściśle określony rejon produkcji wg ściśle określonych zasad hodowli bydła mlecznego i technologii). Pierwsze wzmianki o serze pochodzą już z 1448 roku, kiedy to we Fryburgu miała miejsce wizyta królowej Eleonory. Vacherin to miękki, kremowy ser produkowany z niepasteryzowanego mleka krowiego w regionie Jury. Ser jest dostępny na rynku w okresie zimowym i sprzedaje się go w sosnowym pudełku przewiązany paskiem kory świerkowej, której aromat wgryza się do jego wnętrza i naszego nosa…Zanim ser trafi do sprzedaży, dojrzewa ok. 20 dni w temperaturze 15°C…Po tym okresie im szybciej nastąpi konsumpcja tym lepiej (maksymalnie 3 tygodnie od momentu zakupu)…Ser cały czas dojrzewa a jego smak staje się coraz bardziej intensywny, nie wspominając o zapachu  (patrz: wzmianka o lodówce). Serwuje się go najczęściej na ciepło a podany prosto z piekarnika w towarzystwie świeżej bagietki stanowi nie lada rarytas godny najdelikatniejszego podniebienia…

DSC_9537

Appenzeller to półtwardy ser z ponad 700-letnią historią…Produkowany z surowego mleka krowiego w regionie Appenzell – północno-wschodnia Szwajcaria. Ser moczony jest w ziołowej solance, zawierającej niekiedy wino lub jabłecznik. Posiada orzechowy lub owocowy smak i w zależności od czasu dojrzewania wyróżnia się trzy jego typy: classic – 3-4 miesiące dojrzewania i srebrne opakowanie; Surchoix – 4-6 miesięcy i złote opakowanie i Extra – 6 miesięcy i powyżej – czarne opakowanie.

Gruyere to ser, który mi osobiście najbardziej przypadł do gustu (smakiem przypomina Parmigiano Reggiano, który mogłabym jeść nawet jako samodzielne danie)…Ser swoja nazwę zawdzięcza miejscowości Gruyéres i pierwszą wzmianke na temat sprzedaży tegoż oto wyrobu znaleźć można w dokumencie z 1249 roku. Produkowany również w innych krajach jednak tylko oznaczenie etykietą „le gruyere Switzerland” gwarantuje jego oryginalność. Ser otrzymał certyfikat AOC w 2007 roku i żaden mieszkaniec tego kraju nie wyobraża sobie bez tego sera Fondue – narodowej potrawy Szwajcarii ( duuuużo roztopionego sera w garnku, najlepiej kilka rodzajów, solidnie zakropionych białym winem, z dodatkiem kieliszka Kirschu, który z ciekawości zamówiłam w restauracji do porcji Rȍsti (rodzaj placka ziemniaczanego z dodatkiem cebuli, sera i boczku)… Po minucie musiałam się szybko rozbierać, bo to ustrojstwo rozgrzewa nawet bardziej niż tajska pasta curry, której całą łyżkę zjadłam kiedyś przez przypadek…W swojej naiwności myślałam, że to likier wiśniowy, o głębokiej czerwonej barwie i słodkim smaku…To co otrzymałam było 45% przezroczystą brandy, którą musiałam ku rozpaczy mojej córki zapić jej szklanką soku jabłkowego – ale jak to mówią co cię nie zabiję to cię wzmocni.

Naszą serową podróż zakończymy pokazem Haute Couture…Prezentuję najprzystojniejszego z przystojnych a mianowicie Tête de Moine, czyli „Głowa Mnicha”…Ser z ponad 800-letnią historią, pierwotnie wytwarzany przez mnichów z opactwa Bellelay znajdującego się obok miasta Biel. Niezwykłość tego sera polega na sposobie jego krojenia a raczej jego zeskrobywania przy pomocy specjalnej krajalnicy zwanej girolle dzięki, której uzyskuje się rozety przypominające kształtem kwiat róży… W smaku najmniej, z zaprezentowanych, wyrazisty co jedni uznają za zaletę (patrz: Chris), inni za wadę (patrz: wiadomo kto)…

DSC_9514

Szwajcarską czekoladę postanowiłam potraktować trochę po macoszemu, bo to że jest jedną z najlepszych na świecie wiedzą wszyscy (Lindt, Nestle, Toblerone kto o nich nie słyszał?) i na jej temat powiedziano już niemal wszystko co można było powiedzieć…Postaram się zatem skupić na produktach mniej znanych za granicami Szwajcarii a w równej mierze wartych skosztowania i zapoznania się z nimi… Na pierwszy ogień (żeby nie było, że nic o czekoladzie, że to nie wypada tak po prostu nieładnie olać i zignorować) idzie Ovomaltine czyli krem a’la Nutella, urozmaicony małymi chrupkami zatopionymi w moim zdaniem (mojej córki już nie) o niebo lepiej smakującej czekoladzie… Pierwotnie Ovomaltin był napojem wyprodukowanym z mleka, słodu, serwatki, jajek i szczypty kakao mający na celu wzbogacenie diety mieszkańców Szwajcarii w witaminy…Ukłony w stronę Georga Wandera, który to w 1865 roku tak przejął się złymi nawykami żywieniowymi swojego narodu, że postanowił znaleźć złoty środek… W 1904 roku ruszyła produkcja w Brnie a wkrótce potem receptura została rozpowszechniona na całym świecie…W połowie XX wieku postanowiono rozszerzyć produkcję i obecnie marka Ovomaltine to cały wachlarz produktów od rzeczonego kremu (nasza pierwsza zdobycz po przekroczeniu granicy) poprzez różnego rodzaju „ovomaltinowe” wariacje: ciastka, czekolady, batony a nawet płatki śniadaniowe…

DSC_9552

O Rivelli przypomniałam sobie w ostatniej chwili kiedy to objuczona serami podążałam do kasy w szwajcarskim markecie o wdzięcznej nazwie ” Coop”. Dostrzegłam ją na półce z napojami i choć nie przepadam za serwatką ( 35% składu Rivelli to właśnie serwatka – już sama nazwa brzmi nieco odpychająco) grzechem byłoby nie spróbować tej szwajcarskiej „Coca Coli ” jak niektórzy ją nazywają. Niejaki Robert Barth w 1950 roku postanowił zrobić użytek z produktu ubocznego jaki towarzyszy produkcji sera, dosypał jakieś zioła, trochę (no dobrze – dużo) cukru, sok owocowy i kwas mlekowy i tak oto powstała Rivella ( nazwa podobno zainspirowana nazwą wioski w kantonie Ticino – Riva San Vitale, choć ja nie mogę się wyzbyć wrażenia, że wyjątkowo przypomina Rivendell – tolkienowską krainę elfów…Chyba mam jakieś urojenia…) Jeśli miałabym do czegoś przyrównać jej smak to najbardziej przypomina mi ona napój gazowany Sprite (tonic), bez rewelacji ale też nie jakoś wyjątkowo niesmaczna. Polecam dla poszukujących nowych doznań organoleptycznych…

Na zakończenie tego nie kończącego się wywodu muszę napomknąć jeszcze o kilku produktach, które zawładnęły moim żołądkiem a mianowicie :
• Chleb i wszelkiego rodzaju pieczywo – jedzone o każdej porze dnia, z wszystkim i do wszystkiego, nie mające sobie równych, po prostu pierwszorzędne, pospolity chleb pszenny smakuje nie mniej wybornie niż bardziej wyszukany chleb wypiekany z serem czy czosnkiem…( no ale moje kubki smakowe wypatrzone przez brytyjskie podniebienio-zlepiacze zachwyciłyby się pewnie nawet średniej jakości kajzerką… koloryzuję tutaj odrobinę, niemniej jednak zła sława jaką cieszy się brytyjskie pieczywo nie jest bezpodstawna…)
• Tarta orzechowa tzw Engadiner nusstorte – orzechy zatopione w karmelu z dodatkiem słodkiej śmietanki a wszystko otulone kruchym, maślanym ciastem…Niebo w gębie na które już wkrótce przepis…
• Ciastka Kambly -rodzinna firma o ponad 100-letniej tradycji, która z małej przydomowej piekarni przeistoczyła się w światowej sławy przedsiębiorstwo wyrabiające ciastka – w tym najsłynniejsze cieniutkie jak opłatek Bretzeli i ciasteczka… Do wyboru do koloru… Ciekawe wzornictwo tak produktów- nam udało się kupić ciastka w kształcie Matterhorn, jak i opakowań niejednokrotnie designerskich, zaprojektowanych przez słynnych artystów z całego świata…Miód-malina

Uff…dobrnęliście ze mną do końca??? nie wiem jak wy ale ja idę teraz do kuchni po solidną porcję tarty orzechowej…Jakoś tak zgłodniałam…

 

p.s  podziękowania dla portalu www.seromaniacy.pl

 

 

 

 

Dodaj komentarz